4 czerwca 2010

Jam Session w Soho


Po wielu niezwieńczonych sukcesem podejściach, wreszcie udało się zaliczyć, cykliczne już, Jam Session. Zajmując najwygodniejszą miejscówkę w postaci kanapy, podobało mi się już niemiłosiernie od samego początku. Wyschnąłem z emocji, więc ogłaszam wszem i wobec, że jaram się jak szczyl Chupa Chupsem.


Chorobliwie urzekł mnie już sam patent, a wspaniała i pokojowa atmosfera zobrazowała dosłownie oliwę w ogniu. Nie posiadam żadnego tytułu doktora habilitowanego w dziedzinie muzyki współczesnej, ale udało mi się zaobserwować wiele jej nurtów. Żywiołowo grały gitary, klawisze, a nawet trąbka. Perkusja jedynie przyspieszała wystukiwanie rytmu nogą o podłogę. Z głośników płynęły bardziej lub mniej znane covery, a mikrofon rozbrzmiewał ognistymi wokalami osobliwej urody wokalistek i pasjonatów płci brzydszej. Całość dodatkowo okraszona skreczami i cutami DJ’a Roki. W doborowej atmosferze zajawki i pasji oczywiście. I nawet jakbyś nie gustował w dźwiękach zasłyszanych czwartkowego wieczora w Soho, warto było być. Chociażby dlatego, iż była to doskonała okazja na odprężenie i relaks.

Wiem, że impreza odbywa się cyklicznie. Za dwa tygodnie również, wzbogacona o plener przy grillu. Nie martwi mnie frekwencja. Podobnież każdy kolejny czwartek osiąga większą liczbę. Jeden zabierze znajomych, którzy postanowią po wyjściu z Soho zabrać następnych. Proste.

A sama idea Jam Session jest z pewnością swego rodzaju novum w życiu Sosnowca, co mnie niezmiernie cieszy i niemal nastraja. Polecam więc wszystkim pasjonatom melodii.

PS. Załączam zdjęcia z pierwszej edycji Jam Session, dzięki uprzejmości koleżki Zawiasa. Źle, że z pierwszej? Nasowi nigdy nie udało się przebić Illmatica. One Love!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rzuć okiem na najpopularniejsze wpisy...

...jeśli jeszcze nie widziałeś pozostałych!