11 grudnia 2011

Instruktaż kolekcjonera, czyli adnotacja pierwsza

Kolekcjonujesz płyty, prawda? Uprzednio wywodziłem się na przeróżne tematy bezpośrednio związane z namiętnym wzbogacaniem się o płyty kompaktowe. Nie zamierzam weryfikować, czy moje wskazówki i zbiorowisko doświadczeń okazały się pomocne, ani też kwestionować, czy przedstawione solucje odtrąciły kogoś od sprawy. Jednak niechcący się zagalopowałem. Przygotowałem natomiast krótką adnotację w ramach zadośćuczynienia.


Aloe Blacc
Wspominałem trochę o oszukańczych zabiegach wydawców i dystrybutorów. Pewna oficyna, która słynie z dość kontrowersyjnej historii o niewinnej genezie, zrealizowała polską premierę genialnej płyty Good Things Aloe Blacc’a. Brzmi zwyczajnie z zasady, ponieważ gorszymi zwodami grywano na parkiecie polskiego rynku. Bez zbędnych aluzji wskazuję, że mówimy o My Music. Pociągające wydanie krążka, którego cena wskazuje na ekskluzywną zawartość. Ekskluzywną, owszem. Szkoda jedynie, że informacje na tyle okładki mylnie sugerują, jakby Aloe Blacc wydał płytę w wytwórni, z którą zakontraktował się dumnie i ochoczo. Informacje o prawach autorskich napisane w języku polskim, identyczne jak w przypadku reszty katalogu niegdysiejszego UMC. Masy usłyszały singlowe I Need A Dollar w autobusowym radio lub centrum handlowym, przypinając łatkę dożynkowego śpiewaka, na wzór każdej sezonowej supergwiazdy. Świadomym słuchaczom natomiast popękały z nerwów wytatuowane logotypy Stones Throw na plecach. Jeżeli uparłbym się, znalazłbym multum podobnych przypadków. Ale fakt ten nie zwalnia mnie z zadawania pytań: czy wybitny artysta pokroju pana Blacc’a jest kolejnym Marianem Wielkopolskim?

Detale
Intrygująca poligrafia nie zaspokaja w pełni potrzeb po dłuższym obyciu. Kurz na mojej półce zastąpiła niemała ilość płyt, a wszelkie plakaty, naklejki, ulotki i gadżety mógłbym omyłkowo zjeść z pierwszym śniadaniem ze względu na ich nieznaczną ilość. Drodzy wydawcy, niemal każdy mężczyzna tak naprawdę jest małym chłopcem i fascynują nas takie pierdoły. Kupując już spodnie w desperackiej wyprzedaży, mogę liczyć na więcej dodatków w reklamówce. A przecież pragniemy mieć jak najwięcej wszystkiego, co związane z naszymi autorytatywnymi idolami. Inną sprawą jest kupowanie płyt w przedsprzedaży (bardziej znanymi jako preorder). Sklepy lub pośrednictwa zajmujące się taką formą sprzedaży dbają o wygodę użytkowników, lecz przede wszystkim o ilość, w kontrataku do sieciowych sklepów, narzucających olbrzymią marżę, która nierzadko wpływa na ostateczną cenę. Należy zachęcić przypadkową klientelę.

Pożądanych przeze mnie tytułów jestem zmuszony szukać niestety po tradycyjnych sklepach lub aukcjach. Dlatego pragnąłbym zamanifestować w tej chwili. Uprzejmie proszę artystów i wydawców o zwiększenie ilości dorzucanych gadżetów, ponieważ czuję się niezaspokojony. Nie pogardziłbym większą częstotliwością produkowania singli w formie fizycznej. Zwężenie tej formy wydawnictw do zasobów Internetu jest krzywdzące dla prawdziwych fanów. Serio! Przedostatnią prośbą niechaj będzie ograniczenie tekturowych form, znanych jako digipack. Mniemam, że na atrakcyjność tej formy mogą wpływać większe możliwości kompozycyjne, ponieważ nawet dmuchana lala mogłaby być okładką jakiegoś tytułu. Klasyczne i proste digipacki również są estetyczne - imitują w pewien sposób zakurzone opakowania na winyle. Ale jakim sposobem mogę zaradzić na ich achillesową piętę, czyli… rogowacenie się rogów.

Ostatnim mankamentem, uwielbianym przez decydentów, są hologramy. Przyklejajcie sobie dalej dowód oryginalności zakupu na folię. Przecież wcale ich nie zdzieramy, płyty w folii trzymamy przezornie na półkach na wypadek policyjnej kontroli – paragony lubią się ścierać. A statystyka przetrzymywania pirackich kopii w domu wzrasta wyłącznie z tego względu.

Przeczytaj Instruktaż kolekcjonera, czyli jak wymijać kości
Przeczytaj Instruktaż kolekcjonera, czyli adnotacja druga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rzuć okiem na najpopularniejsze wpisy...

...jeśli jeszcze nie widziałeś pozostałych!