25 grudnia 2011

Instruktaż kolekcjonera, czyli adnotacja druga

Zgrywałem mędrca jakbym był z kosmosu, to prawda. Po głębszym namyśle przyłapałem się, że podjąłem się sprawy nieco egoistycznie. Matkowałem i starałem się pomóc, lecz olbrzymi nacisk nałożyłem na szeroko pojęte płyty zagraniczne. Tak oderwałem się od bożego świata, rzetelnie gromadząc wskazówki jak Rolex, że zapomniałem wręcz o nim. Przeoczyłem moją zwyczajowość i kilka wrodzonych odruchów. Otóż, gdziekolwiek nie jestem, szukam półek z płytami i namacalnie zaczynam przeglądać ich zasoby. Tym tropem doszedłem do konkluzji, że większość mych ludzi posiada kolekcje, gdzie w znacznym stopniu figurują polskie płyty.


Wytwórnie
Stany Zjednoczone różnią się od Polski powierzchnią, liczbą ludności, aglomeracji i również – paradoksalnie – obszarem terenów niezabudowanych. W identycznym stylu rzecz dotyczy rozmachu rynku fonograficznego. W Polsce działają światowi potentaci, którzy swoje główne siedziby posiadają w Ameryce lub Wielkiej Brytanii. Do pozycji, choć jeszcze nie czołówki, światowych dominant, wzrosły takie tuzy jak Def Jam bądź Roc-A-Fella – oficyny skądinąd niezależne. Ich polskim odpowiednikiem zapewne mogłaby być wytwórnia Prosto, zwłaszcza pod względem katalogu wydawniczego, zasięgu, form promocji czy imponujących partnerów.

Amerykanie tworzący wciąż w podziemiu, efekty pracy wydają w niezależnych, mniejszych wydawnictwach. Odprowadzane podatki, dystrybucja w dobrych sklepach muzycznych i inne papierkowe operacje, nadają sprzedaży płyty oficjalny i legalny ton (niegdyś dla przykładu Rawkus, dzisiaj Fat Beats, Rhymesayers, ShowOff). Samobójczym dla nas jest ujawnienie, że w większości katalogów tych oficyn, nakłady moglibyśmy opisać większymi liczebnikami niż najpoważniejsze polskie albumy. Nawet pomimo tego, że zazwyczaj są trudnodostępne w innych krajach, a przynajmniej w Polsce. Natomiast niekiedy różne labele (tudzież sklepy) podejmują się polskiej dystrybucji powyższych katalogów. Chociażby Asfalt – wytwórnia, która charakteryzuje się – nomen omen - podobnymi cechami i funkcjonalnością.

Niezależne wytwórnie działają także w rodzimym podziemiu. Zajmują się one nagłaśnianiem i wydawaniem w formie fizycznej krążków, ich sprzedażą (najczęściej wysyłkową) i innymi, indywidualnymi już działaniami organizacyjnymi. Oczywiście nadal w konwencji nielegali. Zaś nigdzie niezrzeszeni artyści, formalnie widniejący jako osoby prywatne, budują własnym sumptem swoją dyskografię – z racji na wkład prywatnych środków – w niskich nakładach. Ewentualnie pozostawiając ostatnie resztki zaufania mediom typu social. Na drugiej półkuli jednak wszystko funkcjonuje w podobny sposób. Podwórkowi gracze umieszczają nagrania wyłącznie w czeluściach internetu, nazywając je dumnie street-album. Tudzież mixtape, który z biegiem czasu stracił swoją unikatowość i znaczenie oraz jest błędnie interpretowany.

Pierwotne wydania
Zachęcałem już do zakupów w przedsprzedażach, racjonalnie wyjaśniając powody. Przyszła kolej na sowite argumenty. Niespełna miesiąc temu odbyła się premiera Zaklinacza Deszczu od DonGuralEsko. Ekskluzywne wydanie, zawierające płytę, wzbogaconą o dodatkowe DVD z teledyskami i filmem dokumentalnym w specjalnym, okazjonalnym digipacku. Podpowiedz, jak delikatnie mógłbym nazwać idiotyzm? Przecież szumne zainteresowanie aukcjami, gdzie identyczny egzemplarz bez folii, miesiąc po premierze, czterokrotnie przewyższa rzeczywistą cenę, nie zasługuje na określenie innym mianem.

Ten Typ Mes wydaje reedycję klasyka Alkopoligamia: Zapiski Typa, naładowując ją iście unikatowymi, dotąd niepublikowanymi numerami. Bez marketingowych kłamstewek oraz nachalnych usprawiedliwień, jawnie informuje o specyfice wznowionego wydania tej płyty. Zasadniczo jego wytwórnia (patrz pierwszy człon tytułu krążka) jest stricte niezależną i każdy jej tytuł prędzej czy później osiągnie status nieosiągalnego. Niezależnie od poligrafii, nadruku i fajerwerkowych bonusów. Pewnym jest jedno. Nawet wspomniana reedycja tak skończy.

Zupełnie inną sprawą są kolejne klasyki, a mianowicie We Własnej Osobie lub Tabasko. Umówmy się - reedycja nie oznacza całkowicie diametralnej okładki, dodatkowych numerów i okazyjnego blichtru. Płyty, które wyglądają jak kiedyś, ale wciąż tłoczone i rozprowadzane, teoretycznie również są reedycjami. Dlatego irytuje mnie, kiedy ktoś chełpi się, że niedawno zakupił pierwsze wydanie przykładowo wyżej wymienionych. Tłumaczę, zresztą bezowocnie. Owszem, mają rację! Tak więc niech zagłębią się w tył okładki, dokładniej w okolicach kodu kreskowego i spojrzą na jeden – pozornie niewiele znaczący – punkt. Wyprodukowano w EU. European Union. Unia Europejska. Czyżbyśmy zatem wyprzedzili przyszłość? Przypomnijmy sobie kiedy weszliśmy do Unii, a kiedy wyszły wspomniane tytuły. Przecież Damy Radę, Kochana Polsko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rzuć okiem na najpopularniejsze wpisy...

...jeśli jeszcze nie widziałeś pozostałych!