19 kwietnia 2010

Z życia wzięte: Lee-Hop. Jak skutecznie zauważać?!

Niestety nie mogłem się odnaleźć pośród wszędobylskich donosów, na umór okalających mój umysł. Manifestowały one irytujące treści i sugerowały, że mój rodzic to wentyl od Stara, a w Drodze Smoka, jednak Chuck Norris pokonał Bruce'a Lee. Spragniony byłem jakiegoś mentalnego zabiegu, bez użycia narkozy czy narkotyków, pozwalającego na ucieczkę z tego żenującego stanu nieważkości. Jako że w poszukiwaniach jestem szybszy i bardziej skuteczny niż sam Sherlock Holmes, postawiłem na film. W kinematograficznych kamieniołomach, przy odrobinie szczęścia znalazłem pewien kruszec i w żadnym wypadku nie był on fatamorganą.


Kiedyś, podczas przerw w emisji reklam na Polsacie, puszczano podobno niezły, trzymający w napięciu serial - 24 godziny. Nie zawsze posiadam nadmiar wolnego czasu, dlatego nie lustruję niczyich losów z tygodnia na tydzień, a za poziom tego serialu ręczyli fanatyczni znajomi. Dlatego postanowiłem wieczorem włączyć telewizję w dniu, który wskazała mi biedronkowa Kropka, za sprawą ciekawie brzmiącego tytułu 25 godzina.

Nie zawiodłem się. Zamiast pełnometrażowej kontynuacji serialu, dostałem obraz traktujący o nastrojach nowojorczyków po 11 września, szereg osobliwych zdjęć ukazujący piękny pejzaż ulic Nowego Jorku, dramaturgię dylematów i decyzji człowieka w ostatnim dniu swojej wolności oraz doskonałą kreację Edwarda Norton. Kiedy ochłonąłem, nie omieszkałem sprawdzić, kim jest sprawca. Niejaki Spike Lee zamordował negatywne słowa z ust wścibskich krytyków.

Powyższą faktografię dzieli od teraźniejszości wiele zdartych płyt i wyrytych na pamięć scenariuszy, które zmieniły nieco kierunek nastawienia do pewnych spraw, wpłynęły na rozwój osobowości oraz ukształtowały wiele poglądów na życiowe lub abstrakcyjne aspekty bytu. Nabrałem klasy, zaś gusta powabu. Dlatego dziś Edward Norton reprezentuje kanon moich aktorskich pupilów, a filmografia Spike'a Lee powoli zamienia regały z Empiku na stare, nieco odciśnięte przez miodowe lata, półki mojego segmentu. Posiadłem także zdolność umiejętnego wiązania faktów, której fundamenty stanowi czujny umysł jak wzrok sokoła. Co więcej, nigdy nie byłem odważny, natomiast teraz nabrałem pewności siebie i mogę pozwolić sobie, być może na bujną, ale szczerą i osobistą hipotezę, że Spike Lee jest jednym z filarów kultury hip-hop. Solidnym filarem. I z całym szacunkiem za Rapture, ale zrobił dla hip-hopu wiele więcej niż Blondie. A już na pewno, jeśli pod stryczek debaty wchodzi jeden z jej elementów, ten najbardziej dźwięczny. Zapytam więc, czy znajdę jakąś gromadę zwolenników niczym doskonały mówca? Czy jednak porywam się na Goliata bez procy?

Skorzystałem z pomocy ważnej osobistości w historii polskiej muzyki rap, zewsząd szanowanego, lecz niestety zapomnianego przez młokosów Druha Sławka. Uważa on bowiem, że muzyka rap stanowi ewenement, (…) w którym stale mieszają się ze sobą i ścierają lata niewolnictwa, jazz, segregacja rasowa, blues, dyskryminacja, funk, Malcolm X, bieda, Black Power i blaxploitacja. A gdyby istniała możliwość dostąpić zaszczytu luźnej rozmowy przy herbacie, w skansenie kompaktów i analogów, jakim z pewnością jest mieszkanie Druha Sławka? Z pewnością umieściłbym twórczość Spike'a Lee w mojej roli dialogu, natomiast czy podpisze się identycznymi słowami, kropka w kropkę jak powyżej? W zakładach bukmacherskich nigdy nie zaznałem szczęścia, lecz w tym przypadku myślę, że szanse są ogromne, a kurs niewyobrażalnie niski. Skąd natomiast tak śmiałe przypuszczenia?

Wypunktowane przez Druha Sławka czynniki powinny generalnie wyjść obronną ręką bez szwanku w każdej dyskusji, lecz nieco zdezorientowanych pragnę uprzytomnić. Jazz, blues czy funk stale spajają fabułę z losami bohaterów w A Spike Lee Joint, zaś ścieżki dźwiękowe z list życzeń koneserów muzyki filmowej nie stanowią żadnej wyłączności. Niejeden zresztą obraz zawiera perypetie muzyków, czy chociażby prostych mieszkańców Harlemu, gdzie od występów na żywo różnych kapel lub samochodowego radio nie stroni.

Dyskryminacja, wraz z segregacją rasową i niewolnictwem, stanowiła solidne podłoże pod Malarię, czy Plan Doskonały, ale również narzuciła kiść inspiracji dla produkcji artystów pokroju Kool G Rap czy Talib Kweli. Tematyka twórczości pana Lee to także bieda, od której nie uciekali w swoich nagraniach Group Home, Onyx, czy Big L. A Malcolm X? Spike Lee zobrazował jego biografię w przejmującym dramacie, z wyśmienitą kreacją Denzela Washington.

Lee podobnie do sporej części żywych legend hip-hopu, dorastał na Brooklynie. Zresztą poinformował nas o tym niedawno sam władca podziemia, Masta Ace, w utworze Brooklyn Bridge. Od pierwszego, amatorskiego filmu Last hustle in Brooklyn, po wszczęte prace nad sequelem Planu doskonałego, życiorys Spike'a diametralnie się zmienił stopniowym umacnianiem pozycji w świecie kina. Wówczas świeżo upieczony student komunikacji społecznej z aspiracjami, dzisiaj jeden z najbardziej wpływowych twórców współczesnego kina, o rozgłosie i imponującym curriculum vitae jak Jay-Z, choć niedoceniony jak Phife Dawg z A Tribe Called Quest. Kontrowersyjny filmowiec, słynący z bezkompromisowych i szczerych wypowiedzi na temat uprzedzeń rasowych, klasowych i seksualnych, zupełnie jak Brand Nubian w okresie swojej świetności. Mądry i oczytany człowiek jak Pharoahe Monch, uwielbiający koszykówkę i baseball.

Przyczynił się znacznie do wykorzenienia, przynajmniej z pozoru, uprzedzeń rasowych w Hollywood. Nieobojętny na wydarzenia polityczne ze świata i problemy społeczne do tego stopnia, że nawet we własnej filmografii posiada niezbite dowody ku temu. Wspominany już wcześniej Malcolm X, dramat Autobus o marszu miliona na Waszyngton, a także dokumentalny obraz 4 Little Girls o zamachu bombowym na kościół Baptystów. Zresztą nazwa jego firmy produkcyjnej 40 Acres and a Mule Filmworks pochodząca od obietnicy, jaką otrzymali niewolnicy po Wojnie Secesyjnej, powinna sama zakreślić już jakiś wizerunek. Racja, ale nawet bożyszcze z Realu Madryt, pyszałkowaty Cristiano Ronaldo w jednym z wywiadów mógłby oznajmić pod publikę, że nienawidzi podziałów rasowych.

Dlaczego więc Spike Lee jest utożsamiany z kulturą hip-hop? Przecież nawet ostatnio upubliczniał swoją pogardę wymierzoną w tę społeczność. Brawo. Czy patrzysz poza odległość na wyciągnięcie ręki? Pragnę teraz podziękować leniwym czytelnikom i tabloidom, którzy nieustannie i wzajemnie się współtworzą. Jedni przeczytają tylko nagłówek, snują błędne wnioski, a drudzy to nadmiernie wykorzystują i rosną w potęgę. Pogardę? Owszem, ale Spike tylko umieścił na muszce temat przykrej ideologii i niewłaściwego przekazu zawartego w muzyce zachodniego, gangsterskiego brzmienia niczym Jeru The Damaja przy okazji The Sun Rises In The East. Stąd ta nienawiść nijak ma się do jakiejś hipokryzji, czy przekształcania faktów, a jest najzwyczajniej upozorowana.

Jeszcze silniej utwierdzam się w przekonaniu, że osobowość Lee i poglądy, czynią go pod tym względem godnym reprezentantem rapowego półświatka, a filmografia mogłaby służyć jako zobrazowane tłumaczenie tekstów dla miłośników ciętych sampli, tłustych perkusyj i energicznego flow, nieznających języka amerykańskiego.

Czy jest ktoś na sali, kto chociaż kojarzy duet spod szyldu Gang Starr? Dwojga pozornie zwykłych ludzi, tworzących najbardziej uznaną markę w historii rapu. Skoczmy zatem w okres, gdy trzon załogi stanowił już Keith Elam i Chris Martin. Single Positivity i Manifest zwiastowały debiut, który praktycznie został niezauważony. Na szczęście w tym samym czasie pierwsze kadry na planie Czarnego Bluesa wisiały w powietrzu. Manifestujący singiel został zauważony przez Lee. Prawdopodobnie koneksje brzmienia duetu z muzyką jazzową idealnie wskoczyły w gusta reżysera, który skontaktował grupę z Branfordem Marsalisem. Guru wówczas postanowił wykorzystać wiersz o historii jazzu na potrzeby lirycznej części utworu, do muzyki autorstwa Branford Marsalis Quartet. A świat usłyszał doskonałe nagranie Jazz thing, wchodzące w kanon klasyki jako nieskazitelna fuzja jazzu z rapem. Gang Starr zyskał rozgłos, lecz nie szukał szczęścia w komercji, w zamian zaś zmotywowany zespół, z nowym kontraktem, spłodził klasyczny Step in the arena. Studyjny album, który niewątpliwie z perspektywy czasu, przyczynił się do ochrzczenia tejże epoki Złotą Erą. A na pewno zwiastował niewyobrażalną przygodę Guru i DJ Premiera, za którą nasze serca bezsprzecznie Bogu dziękują.

Ale cóż w tym z pomocy? Prędzej czy później przecież, skupiłaby się na nich czyjaś uwaga. Powiedz więc przyjacielu, na ile znasz historię, pozwalając sobie na tak jawny bełkot? Ilu przecież wartościowych ludzi odeszło w niepamięć, kiedy nikt nie wyciągnął do nich właśnie takiej pomocnej dłoni. Bez cienia wątpliwości Spike Lee niewątpliwie przyczynił się do zaistnienia Gang Starra na szeroką skalę. Guru i Premier odwzajemnili się gestem, lecz nie był skierowany w stronę Lee. Kilka płyt później została powołana do życia Gang Starr Foundation, a dyskografia świata wzbogaciła się o prestiż brzmiący: Group Home, Afu-Ra czy Bahamadia. Oni z kolei, kontynuując misję wyznaczoną wędrówką, znacznie przyczynili się do rozwoju rapu na całym globie. Niejeden respektowany reprezentant naszego rodzimego podwórka uczył się składać pierwsze rymy na taśmach wyżej nadmienionych.

Spike Lee natomiast nie próżnował. Konsekwentnie robiąc swoje i podążając własnym torem, nadszedł w końcu czas na Crooklyn i Ślepy zaułek. Przy doborze utworów na ścieżkę dźwiękową obydwu produkcji znów postawiono na rap. Największy udział w całym niecnym procederze miał nie ktokolwiek inny jak Dj Premier, zaprzyjaźniony już z ludźmi odpowiedzialnymi za hałas w filmach Lee. Utwór Crooklyn, produkcji The Ummah, wzbogaconej energicznie brzmiącym trio w składzie: Buckshot, Masta Ace i Special Ed został okraszony cutami legendarnego Preema. Ślepy zaułek zaś, mimo że nie jest sequelem Crooklynu, doczekał się kontynuacji muzycznej - Return Of The Crooklyn Dodgers. Udział Premiera wzrósł do pieczy nad produkcją, natomiast ognistymi zwrotkami uraczył nas legendarny Chubb Rock, OC oraz Jeru The Damaja. Zagorzali fanatycy nagrań zza oceanu po dziś dzień uznają te kąski za nierozerwalną część swojego życia, a jeśli ktoś podważy ich opinię, winien zostać skazany na chłostę za bezguście.

Usilne próby sfilmowania biografii Jamesa Browna przez Spike'a Lee borykają się ze sporymi problemami. Ogólnie cały plan jakoś ostatnio ucichł. Pamiętam jeszcze, jak rzekomo Spike Lee ukradł zwłoki Jamesa Browna na potrzeby filmu. O dziwo, nie był to serwis pokroju jamniczka, lecz i tak nie byłem w stanie uwierzyć w tę plotkę. Na samą realizację tego filmu czekam z niecierpliwością, nawet na natłok jakichś najświeższych informacji, a już nie mówię o wygodnym, kinowym fotelu, który już od dawna rysuje się w moich marzeniach. Wiem, że w tym filmie Spike na pewno uwidoczni wpływ Jamesa na rozwój soulu i funku, ale nie wymagam już od niego, żeby okazał jak wpłynął na hip-hop. Nie wymagam także tego, żeby przy końcowych napisach powstała lista utworów, na których znaczny procent rapowych produkcji był zbudowany. Na teledyskach Michaela Jacksona przecież nie widnieje nigdzie napis, że czerpali z niego Grandmaster Flash, czy De La Soul. A przecież sam Spike Lee wyreżyserował dwa z nich, w tym ostatni This is it.

Ale biografia Jamesa Browna w wykonaniu Spike'a Lee musi w końcu powstać. Musi, bo ludzie gardzą dobrymi filmami dokumentalnymi i uznają za nudne, a dobrze zrealizowany film fabularny mógłby dotrzeć do większości. A na pewno jakaś jej część zainteresowałaby się i przy użyciu drzemiącej sztuki zauważania, mogłaby brnąć dalej w zaawansowane stadium wiedzy. A jeśli znają tylko wideoklip Crooklyn, mogliby wtedy po omacku dojść do tego, że nie wszystkie sceny są wycięte z filmu, a znaczna ich część pochodzi z kultowego już Soul Train.

Zatem czymże był Soul Train? Jaki miał wpływ na rozwój czarnej muzyki? Kim był James Brown dla dzieciaków, żyjących na podwórkach Bronxu? Jak zapisał się na kartach historii hip-hopu? Co ma wspólnego Branford Marsalis z pseudonimem saksofonisty Juliana Adderleya? Czy Spike Lee ukazał w swoich filmach pozostałe elementy hip-hopu? Pozostawiam to sprawą otwartą, lecz czy ludzie zechcą się tym zainteresować?

W większości gardzi się symbolami wyrafinowania, takimi jak książka lub teatr. Ludzie powoli stają się zamknięci na wiedzę, choćby elementarną. Ubóstwiają wyłącznie rodzimą kulturę. Nie słuchają już nawet rapu, ale – ironizując - trochę hip-hopu i Ostrego. Obecnie ich mentorem jest Małpa i nawet nie chce im się zwrócić uwagi na to, czyją płytę trzyma w ręku na okładce i skąd czerpał. Rzekomi fanatycy odstawili do lamusa sztukę umiejętnego spostrzegania. Nie znają ludzi pokroju Bogny Świątkowskiej, Hirka Wrony czy wspomnianego już Druha Sławka.

A Spike Lee rzeczywiście jest elementarną częścią kultury hip-hop. Nie wierzysz? Zapytaj swojego umysłu, w którym gdzieś głęboko widnieje odpowiedź, za pośrednictwem sztuki patrzenia. Jeśli natomiast, przy odrobinie wysiłku, nie znajdziesz jej i zrezygnujesz, pozostaje na pocieszenie fakt, że filmografia Spike'a Lee to solidna robota i kawał wykwintnego kina. Wystarczy tylko oderwać wzrok od M jak miłość lub P jak piekarnia. Zapewniam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rzuć okiem na najpopularniejsze wpisy...

...jeśli jeszcze nie widziałeś pozostałych!