2 grudnia 2009

Lion Jam Style V (Lion Kingz Crew 7th Year Anniversary)

Naoczni świadkowie wszystkich emocjonujących wydarzeń z klubu Paradox jednogłośnie mogą orzec, że impreza Lion Jam Style, sygnowana także jako 7. urodziny Lajony Kingz Crew, rozpoczęła się 28 listopada o godzinie 17:00. Istnieje jednak pewna garstka ludzi, która wbrew powyższym doniesieniom uważa, że pierwszy gwizdek tej hucznej imprezy miał zabrzmieć ponad miesiąc wstecz. Właśnie już wtedy w rytmie spokojnego dociekania, przy pomocy internetowych łącz i pakietów z darmowymi wiadomościami tekstowymi okazało się, że Czerwionka-Leszczyny to wcale nie Atlantyda; że pragnienie poznawania hip-hopu wykreowało zgraną ekipę, że koszt całej ekspedycji jest mniejszy niż sowitego melanżu przy podwórkowym trzepaku. Znacznie mniejszy. Słowem, suwak został zasunięty, aż po sam kołnierz olskulowej bluzy z Adidasa.


Pozostało tylko żmudne wyczekiwanie, które wraz z kolejnym dniem wzrastało jak rtęć w upalne lato. Wyczekiwanie zwiastujące dobrą, niezapomnianą zabawę. Wir codziennych zajęć i obowiązków na szczęście sprawił, że ten dzień nadszedł znienacka, niespodziewanie. Podróż w docelowe miejsce przebiegła nadzwyczaj ciekawie, ze szczyptą wyrafinowanego humoru, a płonący furgon kurierskiej firmy UPS wraz ze złym zakrętem, który w żadnym szczególe nie odbiegał od znanego horroru o podobnym tytule, z pewnością na zawsze zmieni życie każdego z nas.

Kierując się seksownym głosem pewnej pani wreszcie przywitaliśmy Leszczyny, toteż po perypetiach z miejscem parkingowym postanowiliśmy znaleźć wyszukane miejsce z ciepłym posiłkiem. Jako że do rozpoczęcia imprezy zostało jeszcze trochę czasu, a nasz zapał nie chciał zgasnąć, prędko udaliśmy się na owocne poszukiwania. Pytaliśmy o catering każdego napotkanego człowieka, lecz najczęstsza odpowiedź brzmiała Nie jestem stąd. Jak pragnęliśmy gdzieś zgubić euforię i znaleźć ją dopiero po wejściu do Paradoxu, tak skutek był znikomy, gdyż nasi rozmówcy dali nam do zrozumienia, że do małej Czerwionki-Leszczyny zjechała się cała rzesza pasjonatów hip-hopu z całej Polski, co ukoronowało podgrzewaną już od dawna atmosferę. Wywodzący się z kolebki b-boyingu Rock Steady Crew - mistrz toprocka - Ynot, czy szanowany i znany społeczności b-boyów Eldo, zdążyli już ją podgrzać chociażby na samych plakatach, których w mieście tego dnia wisiało sporo. Zresztą sama idea imprezy, urodziny czołowej ekipy Lion Kingz Crew, zawiera wszystko w sobie, co tylko można wykrztusić z siebie od nadmiaru emocji.

Stłumiony dźwięk nietuzinkowej muzyki zdawało się słychać już kilkaset metrów przed klubem, gdy zmierzaliśmy do wejścia. W klubie znaleźliśmy się akurat w tym momencie, kiedy jeszcze było w miarę pusto i przejrzyście, koła dopiero zaczynały być oblegane, choć kolejka w wejściu nie przestawała być okazała, a DJ sprawiał wrażenie już nawet rozgrzanego. Pierwsza godzina upłynęła nad wyraz szybko, gdzie rozeznaniu klubu towarzyszyły nieliczne przerwy z papierosem na zewnątrz, natomiast podczas jednej z nich odbyłem nawet (biernie bo biernie, ale jednak) krótką bitwę fristajlową. Real Hip-Hop głoszony przez Das Efx nabrał dosłownego znaczenia, zaufaj.

Niestety, gdy jam już nabierał właściwego kształtu, reprezentacja Lajonów oznajmiła zebranym, że Eldo i Grubson nie mogą uczestniczyć w tym jakże ważnym dla nich wydarzeniu. Zamarły wyraz twarzy na tę smutną wieść był chyba najgorszą i najbardziej druzgocącą minutą w tym dniu dla każdego. Proszę o wyrozumiałość, zapewne nieobecni także nie mogą pogodzić się z takim biegiem wydarzeń i ogromnie tego żałują. Jesteśmy ludźmi! Po dosłownej minucie ciszy natomiast, Lajony Kingz otrzymały salwę gromkiego sto lat!, co w moim odczuciu oprócz zwykłej życzliwości symbolizowało także oddanie szacunku, przekazanie motywacji i sugerowanie, że to, w czym się doskonalą jest na dobrej drodze do spełnienia, pełnej pasji i co najważniejsze – umiejętności.

Zapytam więc, gdzie znajdziesz esencję prawdziwego breaka? Odpowiedź jest jednoznaczna. Lion Jam Style promowany był nawet słynnym cytatem Kena Swifta, który przypominał roztargnionym. Jam nosił znamię kół, które to były tutaj prawdziwym reżyserem widowiska, dyktowały pewien prestiż, podnosiły poprzeczkę i stanowiły o sile kręgosłupa imprezy. Nie gwóźdź do trumny, a gwóźdź programu. Koła. Jednak największe wrażenie chyba zrobiły na mnie dzieciaki, którzy, jak podejrzewam, mają problem z wejściem do hurtowni Makro, a znają koła lepiej niż niejeden matematyk. Pokazali klasę, pokazali że potrafią. Należeli nawet do jakichś crew. Pokazali, że prawdziwy hip-hop w tym kraju nigdy nie umrze, że polski breakin' jest w światowej elicie i to nie są przynajmniej przelewki. We mnie osobiście wywołali wspomnienia, smugi retrospekcji, kiedy to będąc w ich wieku, wchodziłem dopiero powoli w tą kulturę, lecz niestety w porównaniu do nich nie potrafiłem nic. Szybko wróciłem do rzeczywistości za pomocą nieodłącznego dylematu tego wydarzenia. Mianowicie przy którym kole stanąć i obserwować? Pocieszam się, że nawet aktywnych uczestników zabawy w kołach trapił podobny dylemat. Przynajmniej tak wywnioskowałem z ich oczu, obserwując.

Nierzadko musiałem także stawać na palcach, by w pełnej okazałości zobaczyć wyczyny w kole, gdyż w trzecim rzędzie nie było za wesoło, a Patrick Ewing ze mnie też nie jest. Momentami natomiast, wykorzystując z lisim sprytem pewne luki, stałem bezpośrednio w kole, z jednej strony mając sławy polskiego b-boyowego półświatka, z drugiej zaś piękne b-girls, które swymi umiejętnościami nie odbiegały od osobliwej urody. Stałem tam jak równy z równym. Podejrzewam, że z pewnością ktoś się nawet trafił, kto wziął mnie za b-boya i sromotnie czekał, aż wskoczę do środka. Przepiękne uczucie równości oraz braterstwa. I nie ukrywam, chwilami chciało się wskoczyć.

I stałem tam jak równy z równym, aż przyszła kolej na Top Rock Contest. Sędzią sprawiedliwym był nikt inny jak Ynot we własnej osobie. Po eliminacyjnej rundzie miałem już swojego faworyta i jak się później okazało, czemu takiego szczęścia nie posiadam w zakładach bukmacherskich? W trakcie bitew jeden na jednego, żartowaliśmy z przyjaciółmi, iż Ynota boli lewa ręka, gdyż zazwyczaj prawa strona okazywała się zwycięska. I być może to zbieżność, nie śmiem wątpić w słuszność mistrza, ale w pewnym momencie niemal każdy obserwator spodziewał się debiutu lewej dłoni w werdykcie, lecz niestety sam Ynot zszokował każdego, pozbawiając mnie osobiście szans na wytypowanie finału.

Wymiana szacunku i gratulacje dla zwycięzców, przy akompaniamencie analogowego funku i nowojorskiego brzmienia zwieńczyły wolnym truchtem Lion Jam Style, natomiast dla nas stanowiły pole startowe do wymiany wrażeń i licznych komentarzy podczas powrotnej podróży. Sytuację odzwierciedliłby znany singiel nieobecnego Eldoki. I tak sobie przemyślałem na trzeźwo. Kilka głoszonych przeze mnie homilii o przynależności breaka do kultury, a niestety dopiero teraz przeistoczyłem je w namacalność. Wstyd, bez wątpienia pisany dużą literą, ale lepiej późno niż później. Doskonale dopieszczone decki natomiast, przez Djs: Funk B i Przeplach, rywalizacja twarzą w twarz z Ynotem i wschodzącymi legendami z Polski oraz słodka woń zajawki, którą tętniły koła, to niemalże pewniki, które przynajmniej zapamiętam na całe życie. Wymarzony debiut niczym Illmatic. Szkoda jedynie absencji na warsztatach, ale nie jestem chyba jeszcze gotów na takie wojaże.

W zamian wiem natomiast jedną, wręcz niezaprzeczalną rzecz. Jeśli nadal wydajesz się być przekonany, że hip-hop słychać tylko w głośnikach, to ewidentnie tkwisz w błędzie. W ogromnym. Przecież hip-hop to każda sekunda z chwilami szczęścia, okraszona emocjami, które zawsze towarzyszą podobnym eskapadom, więc musisz spróbować je wytropić. Z pewnością potrafisz.

***

Wielkie podziękowania dla Klucza za zaproszenie. Gdyby nie moja, ironizując, brawurowa bystrość, z pewnością porozmawialibyśmy. Porozmawiamy za rok. Trzymałem kciuki w Top Rock Contest, ale niestety trafiłeś na zwycięzce.

Podziękowania również dla Jacy za free oraz rozpoznanie nas.

Oraz ogromne dziękuję dla Fabiana, Miśka, Stacha i Wojciecha. Niejeden wypad jeszcze przed nami, czyż nie?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rzuć okiem na najpopularniejsze wpisy...

...jeśli jeszcze nie widziałeś pozostałych!