Drogi przyjacielu. Powiedz mi kogo śmiało mógłbyś nazwać Hip-Hopowcem w dzisiejszych czasach? Kim właściwie jest Hip-Hopowiec, pośród otaczającej nas fikcji, opartej tylko na wiedzy wyssanej z podrzędnego brukowca? Fikcji, którą dosyć często lubią nas karmić wszelkie medialne wydawnictwa, z nieświadomymi w pełni wirtuozami życia na etacie. Specjaliści po studiach, w głowie natomiast mniej niż u niejednego, utalentowanego dzieciaka z publicznego gimnazjum.
Polski stereotyp od zawsze szedł swoją własną, specyficzną trasą pustego myślenia, charakteryzując się tendencją do narzekania. Narzekania? Przecież prawdziwy Hip-Hopowiec to adoptowane dziecko społecznego marginesu, które najczęściej swoją wygoloną głowę skrywa pod pojemnym kapturem. Obrzydliwie wręcz bogaty w język, czego doskonałym przykładem jest uprzejme słowo występujące jako interpunkcja pomiędzy wyrazami, które z pewnością nie przeszłyby przez cenzurę. Dziewczyny traktuje przedmiotowo i niemoralnie, a w wolnym czasie, którego ma zanadto wiele z braku obowiązków, wciąga haszysz do nosa przez rurkę od długopisu. Kultura zrzeszająca ogrom zdolnych ludzi natomiast - to muzyka. Oczywiście taniec to też muzyka. Dodatkowo podwórkowe malarstwo, znane jako wandalizm, to też muzyka z gatunku tych bardziej niszowych. W rzeczy samej, bo przecież zapomniałem, że kraj z orłem w godle to tylko mój rodzimy Sosnowiec. Tylko i wyłącznie Sosnowiec.
Zostałem pozbawiony talentu zdziwienia, ponieważ są pewne skłonności czyniące mnie obserwatorem. Stąd wyraz twarzy na tak zaskakujące doniesienia potrafi być bardziej niezmienny niż osławionego Romana Giertycha na własne emocje. Początku zaś, który pozwolił rozkręcić cały ten mechanizm, należy szukać w braku elementarnej wiedzy. Jako kontratak natomiast, należy podjąć pewne rozsądne i efektywne działania wraz z nienaganną postawą. Na szczęście jakiś czas temu obrałem pewien kurs, toteż we własnym imieniu dumnie mogę oznajmić, niczym legendarny mentor KRS-One, że jestem hip-hopem. A odgrywam w nim odpowiedzialną rolę obserwatora. W samym środku wydarzeń, w pierwszej osobie.
Uwielbiam spędzać wolny czas na ulicy i stąd czerpać wiedzę, którą później skutecznie wykorzystuję. Blokowiska gotują nam na co dzień przeróżne atrakcje, w które później uzbrajają nasze doświadczenie. A ileż można siedzieć w domu? Jaki to ma w ogóle sens? W domowym zaciszu możesz jedynie wygrać bańkę w losowaniu Lotto, pod warunkiem jednak, że posłaniec zdąży z kuponem przed zamknięciem kolektury. Dlatego ciekawość życia, którą tętni świat betonu, wodzi nas za swoim zapachem, a szare podwórka stanowią tło naszych codziennych poczynań. Szare podwórka będące kolebką pewnej zjawiskowej kultury, niosącej brzemię hip-hopu.
Nie trzeba być cwaniakiem i płacić piątaka, żeby znać jej wyjątkowe zasady. Odrobina podstawowej wiedzy jest niezbędna do jej poznania i zrozumienia. Wiedzy, na którą musisz kłaść nacisk, ponieważ to ona jest jej dosłownym fundamentem, wyznacza jej ideologię i wartości. Pionierzy pokroju Kool Herca czy Grandmaster Flasha są najważniejsi i niepodważalni, którzy własną historią pozwolili na globalne rozprzestrzenienie się i nadali jej wybrany bieg rozwoju w każdym zakątku świata. Efekt hip-hopowej działalności jest tylko namacalną wisienką na szczycie tortu, na który składa się wyrażanie całego siebie i praktyczne zastosowanie wzajemnego szacunku i miłości, nabytej przez hip-hop. Jeśli nie widzisz, ile zawiera w sobie wiary i nadziei na lepsze jutro, to dlaczego jeszcze masz zamknięte oczy?
Otóż, gdy już dosłyszysz denerwujący dźwięk budzika, sam zdążysz zauważyć, że to b-boying jest elementem najbliższym serca ulicy, zaraz po graffiti. Niezaprzeczalne. Niestety polski hip-hop powoli zaczyna przypominać sejm, gdzie każda partia wręcz wygryza pozostałe, żeby jak najwięcej mandatów wpadło w jej brudne łapska. Zdrowa rywalizacja jest potrzebna, ale do pewnych granic.
W hip-hopie największą partię imituje muzyka. Spójrz na sytuacje w rapie, którą idealnie obrazują wideoklipy. Roznegliżowane kobiety, zamiast pełnych zajawki b-boys. Przewijające się w kadrze butelki po żołądkowej, zamiast puszek po sprejach. Wypchane sofy w zadymionym klubie, zamiast lśniących analogów na slipmacie Technicsa. Rap dociera do największego grona odbiorców, a tylko sporadycznie głosi wieści o swoich braciach, bez których by nie istniał. Musisz więc zacząć się rozglądać. Prawie na każdym kroku, obserwując lokalne przygody zauważysz chociażby tagi na ścianie, tudzież kartony na chodniku. A kiedy ktoś grał niezapomniany koncert na tle komunalnych bloków czy zabytkowych kamienic? Na szczęście jest łódzki Outline Colour Festival, który corocznie wychodzi na przekór panującej sytuacji, dając namiastkę prawdziwego hip-hopu. Módlmy się, aby tego typu wydarzeń było jak najwięcej. Zawsze to krok bliżej do nowojorskiej ulicy, która notabene jest mekką inspiracji, twórczości i całego sensu istnienia hip-hopu.
Wspominałem już o zdolności obserwowania? Zdolności podyktowanej przez silne pragnienie wiedzy, którą chciałbym emanować na odległość. Wiedzy, z którą wiąże się wiele moich marzeń. Chciałbym być inspiracją samym w sobie dla głodnych jej ludzi. Do tego zawzięcie pragnę dążyć. Ale spokojnie, powoli. Od dłuższego już czasu w sidłach moich obserwacji nieustannie tkwi właśnie hip-hop. Najwięcej miejsca jednak zajmuje w nich breakin'. Skutkiem czego wciąż drążę, a każdy wchłaniany przeze mnie szczegół utwierdza mnie w przekonaniu, że nurt nazywany breakin' jest niepowtarzalnym i fascynującym zjawiskiem. Moja znajomość b-boyingu nabiera większych wymiarów, powoli zaczynam snuć swoje własne teorie i poglądy na ten – zresztą obfity – temat. Być może jeszcze nie umiem fachowo i profesjonalnie ocenić dzieciaka z koła, ale znam podstawowe ruchy i figury oraz potrafię wtrącić swoje trzy grosze o kondycji rodzimej jak i światowej sceny.
Żadną miarą nie streścisz światowej sceny i mógłbyś prawić o niej bez końca, na dodatek dochodzi do niej jeszcze jeden istotny pewnik. Otóż polski b-boying gości już na salonach, należy do światowych elit! Dowody drzemią na afiszach. Spójrz jak w Polsce odbywają się liczne imprezy, także te światowego kalibru, takie jak Warsaw Challenge, gdzie goszczą najlepsze ekipy na świecie, a w jury zasiadają legendarne postaci. Organizowane są eliminacje do najpopularniejszych wydarzeń świata niczym BOTY, z - prawdopodobnie sensacją dekady – Freestyle Session na czele. Na wieść o takich ekipach jak Polskee Flavour, Funky Masons czy Azizi Hustlazz, kuleje ze strachu flavour niejednego b-boya w Europie lub Azji. Miarą sukcesu jest ciężka praca i zawziętość, ale spoczynek na laurach owocuje regresem, wiesz? Także nie zapominajmy, że najlepszy powermoves to ten następny, a smak strachu poczują niebawem nawet na południowym Bronxie. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku.
Hip-hop jest zabawą. Istnieje, żeby być zabawą i jest nieśmiertelny, żeby być zabawą, natomiast jeśli jest ziarnem konfliktu lub zbrodni, oznacza to, że trzeba przemyśleć pewne sprawy. Naturalną rzeczą jest fakt, że dwóch dzieciaków w kole toczy między sobą bitwę – zjawisko starsze niż bloki okalające Boogie Down. Natomiast wraz z ostatnim werblem breakbeatu przestaje istnieć, a uścisk dłoni powinien ukoronować i zaznaczyć zabawę, którą bitwa tętni po przysłowiowy ostatni gwizdek. Jeżeli walka poza kołem niestety dalej trwa i rozbrzmiewa nienawiścią, ewidentnie jest to nielogiczne i nie stanowi żadnej naturalności. Hip-hop figuruje w myśli zjednoczenia od zawsze i nigdy nie był jej zagorzałym przeciwnikiem.
Napomknąłem już wcześniej, że jestem zaznajomiony z podstawami. Z racji wrodzonej skromności nie było to środkiem do wychwalania się, aczkolwiek zasugerowałem pewien zauważalny problem, tylko z pozoru nieistotny. Podziwiam skomplikowane figury w kole, mój wzrok przyciąga młody dzieciak, który swoją wybitnością przekracza wszelkie dozwolone formy. Toteż kiedy wychodzi z koła w chwale gdzieś pod catering, coby ugasić swoje pragnienie, przeszukuję tłum, aby oddać mu szacunek. Typowe zachowanie dla ludzi zrzeszonych pod szyldem breakin'. Prędko podchodzę do niego, wręcz wyrastając z ziemi przed jego oczyma i wygłaszam monolog komplementów. Tylko pytam dlaczego, kiedy usłyszał, że jego dynamiczny footwork powoduje ciarki na skórze, pomyślałem, że rozmawiam z muchą po mikroskopijnym zbliżeniu. Nagle wszystko staje się jasne. Pan instruktor Bartek z Beltane tak pokazał dodając, że trzeba się tego nauczyć. O związek jego świata z Rock Steady Crew już nie miałem siły zapytać z zażenowania... .
Obiecałem sobie, że dobitnie i szczegółowo opiszę różne waśnie i sprawy dzielące wszystkie elementy hip-hopu, a zatrzymam się na najbardziej istotnych różnicach. Chciałbym sumiennie wywiązać się z tego obowiązku, ale problem polega na tym przecież, że oprócz narzuconych wcześniej różnic, żadne nie wchodzą na mównicę na siłę. O właśnie problem. Powiedziałbym nawet, że problemy. To właśnie problemy bezsprzecznie łączą każdy element Hip-Hopu ze sobą. Niestety nie tylko wspominana już wcześniej wiedza. Problemy, które dotknęły już chyba każdy element kultury i dryfują po niej z przemienną siłą niczym Kasieńka II na wzburzonym morzu.
Bezpośrednio na b-boyingu swoje nieprzyjazne piętno odbiła komercja. Narodzona przez modę, która w połączeniu z olbrzymimi dziurami w podstawowej wiedzy, zamieniła pełną pasji dziedzinę na jakiś trefny kataklizm. Z pozoru wyglądem nie grzeszy, ponieważ mało jest chętnych, chcących zaglądać pod kurtynę. Przynajmniej pojąłem już czym kierował się Nas, nazywając swój album roboczym Hip-Hop Is Dead. Hip-hop, który zapodział gdzieś styl, a kreatywną oryginalność uśpił w nicości. Swój zapach wydziela tu także nieodparte ciśnienie na lans i wywyższanie się nad resztą, bo przecież szacunkiem już za whiskey nie zapłacisz, niedowartościowanej kobiety nie przelecisz, a TVN zawsze wykorzysta utalentowanych młokosów do swoich niecnych celów. Logika chyba już nie chce wychodzić poza akademickie audytoria. Poważnie.
Kto buduje swój styl natomiast, na podstawie fundamentalnych wartości, jeśli jest kreatywny, to będzie bardziej. Jeśli jest lepszy, to będzie najlepszy. Ot cały mechanizm, tak to działa. Mobilizacja, zawziętość i dążenie do doskonałości poprzez hip-hop. Niejeden zapomniał, oddając się głupocie. W początkowej fazie progresu wykonał kilka konkretnych ruchów, komplementy wróżyły mu rychły sukces. Nie poczynił już później żadnych starań i myśląc, że jest najlepszy, nie wygrzebał się już z hipokryzji. Potocznie mówiąc palma dała się we znaki. Na szczęście w b-boyingu palma ma mniejsze pole manewru niż powiedzmy w rapie. Zaufaj, gdzie większy pieniądz w obiegu, tam wcale niehiszpańskie Las Palmas.
Ostatnio przeglądałem kilka wywiadów. Powszechnie wiadomo, że śledzenie cudzej rozmowy z człowiekiem pokroju Kena Swifta bardziej może natchnąć niż luźna pogawędka na temat z przyjaciółmi. I może ta metoda obserwacji nie była trafna, ponieważ strach pomyśleć, ile zazdrość do b-boyingu mogła wypalić we mnie szarych komórek i czerwonych krwinek. Ale chciałbym być zawsze tak zazdrosny, ponieważ ta nietuzinkowa zazdrość przerodziła się natychmiast w kolejne źródło inspiracji. Motywacji do działania, której w tak ogromnej postaci nigdy nie miałem. Rozumiesz o czym mówię? Świat b-boyowej społeczności buduje się na wzajemnym wsparciu w ciepłych słowach, szacunku okazywanym nawet podczas oddechu, świadomości swojego działania oraz na mądrych sentencjach, które mogłyby okazać się niezbędne w chwilach kryzysu, jaki każdy artysta czasami posiada. Wszystko trzymające się z dala od świata wygłodniałych żądz. To jest prawdziwy hip-hop, rozumiesz?! Prawdziwy hip-hop, który nie sposób opisać słowami. Hip-hop, który emanuje taką energią, że wszystkie brudne żądze wchłonąłby niezauważalnie w siebie i wypluł same tylko szczątki.
A ja jestem obserwatorem. Sens mojego istnienia to brudne zapiski z wnioskami, ponieważ tylko to potrafię. Ale jestem także fanatykiem, moje relikwie to hip-hop. Jestem b-boyem, mimo że nie umiem stać na głowie. Jestem writerem, mimo że z plastyki miałem dwóje. Jestem djem, mimo że nie mam zdolności manualnych. Początkiem wszystkiego natomiast jest wiedza. Po prostu wiedza. Ot tak. I jest to fakt niezmienny, którego zapamiętanie jest pierwszym krokiem po lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz