Przebąkiwałem gdzieniegdzie, że upodobania są odzwierciedleniem osobowości. Niespecjalnie jednak lubię zdolność myślenia, lecz najczęściej wzbraniam się przed ucieczką. Zazwyczaj stoję naprzeciw jakiejś zagwozdki, która w konsekwencji wywołuje nawet przegraną w zmaganiach ze spaniem. Wystarczy jakakolwiek melodia lub szczątkowy wers, aby w poszukiwaniu źródła trapiącego fragmentu być nieśpiącym jak Al Pacino. Pewnej nocy natomiast rozpocząłem konfrontację z porcją pozornie niepotrzebnej refleksji. Niepotrzebnej, ponieważ nie łechtała mnie pomiędzy nogami. Ale pozwoliła na męczeńską przechadzkę przez błędne koło, gdzie schodząc na zbocze, wprędce wywnioskowałem następującą rzecz. Wspomniane gusta odpływają z miałkim prądem bezmyślności.
Nie przekazałbym głowy pod zastaw, lecz żywię pewne nadzieje, że mógłbym być przyzwoitym obserwatorem ludzkich zachowań. Jak na osiedlowego socjologa przystało, jestem uważnie skupiony na codziennych perypetiach projektów, przejęty staczaniem się bliźnich w kierunku brudnego bagna i skoncentrowany nad ucieczką przed destrukcyjnym dobytkiem ciemnych bram i klatek. Etap podwórkowych perypetii przeminął bezpowrotnie, użytkowanie mieszkania tworzyło wtedy wyłącznie synonim noclegowni. Nadmieniony etap wzbogacił właściwie charakter, który przygody z serwerem jedynie imitują złaknionym niedorostkom. Fragmentarycznie śledzę przeróżne fora, czyli wylęgarnię bezmyślnej głupoty i zasugerowanych konformistów. Zresztą już połowiczne obeznanie tematu skłania do namysłu.
Z nieskrywaną nostalgią, cofnijmy się wstecz do niedalekiej przeszłości. Podczas początków fascynacji Gang Starrem i wszystkich najpiękniejszych chwil z nią związanych, obracałem się w towarzystwie mnóstwa osób. Kiedy manifestowałem swoją radość i entuzjazm z odkrycia Guru i DJ Premiera, wówczas w rozmowach na temat muzyki czułem się ostatnim Mohikaninem. Wskutek nierzadkiego wygłaszania monologów do zastygłej mimiki twarzy zgromadzonych. W perspektywie całości osi czasowej niewiele minęło. Jednakże trendy zaliczyły niebywały rozwój, po czym bezmyślnie trafiały do masowego odbiorcy. DJ Premier na przestrzeni lat stał się bardzo popularny, a Guru szykanowany przez ignorantów. Oczywiście po śmierci przez nań ubóstwiany. Jestem prawdziwym, lecz zniesmaczonym wyznawcą tej legendarnej formacji. Nienawidzę wszędobylstwa do tego stopnia, że gdybym powtórnie mógł stanąć przed wyborem największego z autorytetów, zastanawiałbym się pomiędzy miłością do dźwięków lub nienawiścią do mody. Rzecz jasna, ze sztyletem w sercu. Nagle każdy stał się specjalistą dziedziny. Czyżby grał niedorozwiniętego umysłowo, spoglądając na moją bluzę z frontowym logiem Gang Starra, gdy kieruje w moją stronę rekomendację najlepszych utworów? A poza trzema wybitnymi singlami Terma, zasłyszał być może Full Clip gdzieś przez przypadek. Zakładam, że nawet nie zna nazwiska swojego ukochanego producenta. Swoją drogą zżera mnie ciekawość, czy jeden z drugim delikwent uwierzyłby w występ DJ Premiera w utworze Homecoming Kanye’go Westa. Aż spróbuję! Przynajmniej personalia się zgadzają.
Chętnie przeniósłbym się pamięcią jeszcze w głąb. Pierwsze pozostawione przeze mnie ślady w kulturze hip-hop były na podobieństwo rówieśników. Urzekające wulgaryzmy Liroya, psychodeliczne brzmienie Kalibra 44 i kultywowanie Paktofoniki. Beztroska sielanka i źródło wspaniałych wspomnień. Każdy za pośrednictwem naszej kultury chciał się demoralizować, w żadnej głowie właściwie nie jawiła się myśl, że hip-hop znacznie odmieni życiową jakość. Wspomniana beztroska posiadała specyficzny urok, płynący z początkowej nikłej wiedzy. Jakąkolwiek wiedzę miał każdy w poważaniu, czego symbolem były szkolne stopnie zgoła dalekie od brawurowych. Ówcześnie nie przewidziałbym, że kiedyś zacznę pielęgnować świadomość i tożsamość. Betonowe osiedla były zarojone od wygolonych głów, wystających z szerokich spodni, które potrafiły zmieścić swoją objętością pół miasta (populacji komarów). Każdy przeklinał, nienawidził dziewcząt i spluwał na chodnik. Bunt znajdował się w niejako większym stadium rozwoju. Dzisiaj pośpiesznie uciekł z blokowisk, aby zostać stłamszonym przez uczelniane kolokwium. W wolnych chwilach od uniwersytetu, polski słuchacz jest przeważnie hybrydą wartości z for i utartych schematów. Odwzorowaniem jest ubiór, bazowany na modnych londyńskich prążkowanych sweterkach, butach o długości opuszczonych getrów piłkarskich, w których skrywają się nogawki rurek. Niezainteresowany pomyślałby zapewne, że kulturę hip-hop wymyślono w kampusach.
Zgodnie z prawem wyboru, czas przeszły pozwolił sobie na dominację w mojej tęsknocie. Obrałem sobie za cel egzystencjalny, powrót do prawdziwych korzeni, ponieważ jestem konserwatystą i tradycjonalistą. Nie odnajduję się w czasach ubogich w indywidualizm, nietuzinkowość i wspomniany bunt. Nachodzą kogoś pewnie niepokojące obawy o anarchię? A dlaczego? Gdy żyjemy według wypartych zasad i zapomnianych gustów, wciąż możemy podjąć walkę o postępowanie z godnością. Przecież przypomina to bliźniaczy rozwój na bazie fundamentalizmu. Od niedawna zresztą zupełnie pożądanego, bowiem powoli zostaje podtapiany, wraz z innymi wartościami, które od początku niósł hip-hop dla dobra człowieka. Przez zarozumiały ogół, który w większości tworzy portret polskiego słuchacza muzyki rap.
Pragnę przedstawić jego mentalny aspekt. Zaprzyjaźniony na pokaz z czarną muzyką, zwłaszcza z klasyczną, wschodnią sceną. Przyznaje się, że liznął trochę zachodniego brzmienia gangsta, lecz głośno manifestuje swoją nienawiść do brudnego południa. Momentami skądinąd bardziej okazałego niż najlepsze produkcje z pozostałej części Stanów. Przypadkiem poznał muzykę pochodzącą z Detroit lub Filadelfii i w mgnieniu oka Jay Delano został przemianowany w Jaya Dee na fotelu bożyszcza. Używa najpopularniejszych zwrotów w swoim środowisku, które werbalnie brzmią trochę zniewieściale (m.in. beka, forumek, sztos). O matko kochana, czyżbym był purystą? Jednak zlitujmy się nad słuchaczem i pozwólmy mu myśleć, że jest prawdziwszy z prawdziwszych. Kiedyś w końcu trafi kosa na kamień.
Układ pomiędzy słuchaczem a twórcą jest niestety swego rodzaju zależną od siebie syntezą. Artyści potrafią sprawnie wpłynąć na światopogląd odbiorcy, bez którego nie byłoby rynku. Zatem kontynuując mechanizmy rynkowe, niektórzy raperzy w swojej twórczości przemycają wyłącznie przekaz i wartości, na które jest swoiste zapotrzebowanie. Jeśli najnowsze produkcje zabijają kreatywność, dlaczego od słuchacza mamy wymagać wciąż świeżego prądu myślowego? Jakość produktu ma kolosalną rolę w tejże kwestii.
Na jakość produktu składa się wiele czynników, lecz pośród nich objawia się populizm w znacznej większości. Doskonałym przykładem są liczne zapewnienia przez artystów o swojej oryginalności, podane bez żadnych stosownych argumentów. W jaki sposób natomiast można być oryginalnym, gdy notorycznie przerabia się identyczną tematykę w identycznym stylu? A jeśli już niejeden się wysili i powiększy horyzonty, oczywiście sięga po treści podobne do muzyki popularnej lub disco-polo, lecz przekazane bardziej męsko i bez płycizny. Dziewczyny, imprezy i zakłamany szacunek. Nie kupuję tego jak ich pal licho świeżości.
Rzekoma świeżość jest jedynie złudzeniem. Czy w obronie świeżości swojego stylu należy szykanować i wybrzydzać na styl innych? Bezosobowo owszem, zaczepność nieodłącznym elementem rapu, nieprawdaż? Niepokojące jest w zasadzie zjawisko bezczeszczenia legend, które ostatnio pojawia się coraz częściej. Niejeden ze sprawców takiego zamieszania, poza wytykaniem błędów technicznych i wszystkiego niedopasowanego do obowiązujących norm, ośmiela się na jawną ofensywę. Czy trzeba być tylko zidiocianym młotem, by nie dostrzegać jednej prostej zasady? Gdyby nie zasługi odpowiednich ludzi, słuchałbyś po dzień dzisiejszy Michała Wiśniewskiego. A nawet wpasowałbyś się w profil jego przeciętnego odbiorcy pod wieloma względami.
Niemniej jednak wszyscy ulegliśmy modzie, a jedynie oporni heroicznie próbują uciekać. Jednostka tworzy społeczeństwo, a raz podłapana idea i powtarzana jednocześnie przez wielu rodzi modę. W Stanach chyba każdy już nagrał utwór, który przedstawia całą kulturę hip-hop w jednym miejscu. Polacy prawdopodobnie doszli do podobnej fazy rozwoju lub wyczerpali cały zasób tematów wziętych z życia. Postanowili również pójść tropem promowania kultury. Niektórzy brną dalej, inni się wycofują. Natomiast jedno jest proste jak afrykańskie granice – autorytety swoimi racjami znacznie wpływają na poglądy słuchaczy. Osowiałych słuchaczy.
Czy nikogo nie zdziwił pewien paradoks? Klasyczny słuchacz rapu, od niepamiętnych czasów potępiany przez każdego i napastowany przez masmedia, nagle zaczyna fascynację kulturą i obszernie pojętą sztuką, z czym niegdyś wpasowałby się w profil salonowej inteligencji. Największą uwagę z kolei przekłada na książki. Przykrym jest, że nawet czytelniczy aspekt obnaża przewidywalność gustów. Jeżeli jegomość obnosi się ze znajomością każdej pozycji Bukowskiego lub Tyrmanda, nietrudną zagadką będzie dylemat dotyczący muzycznych guru.
Abstrahując, ciekawe czy w hermetycznych łbach dokonałby się jakiś przewrót, gdyby Małpa nagrał sequel Pamiętaj Kto, ograniczając się do wykonawców z amerykańskiego południa. Jak wzrosłaby liczba wiernych słuchaczy tuzów pokroju Geto Boys, Arrested Development? Kiedyś przecież 2cztery7 eksperymentowali z Kalifornią, aż Snoop Dogg został poproszony o występ przed polską publicznością. Niższy kurs dolara zapewne nie był decydującą pobudką. Nie narzekam, ale jeśli ten mechanizm przybierze formę bezmyślności, poproszę Nervosol.
Nie zaprzeczysz, że powszednia prawdziwość jest bardziej sprzeczna niż orientacja Achillesa. Składa się na nią zaś mnóstwo pewników. Należy mieć olbrzymią wiedzę na każdy temat z dziedziny czterech elementów i pozwolić, aby jej zasób górował nad nieszczęśliwcami. Najprościej byłoby zamienić się miejscami z Druhem Sławkiem. Kiedyś wręcz niemożliwy do osiągnięcia zabieg. Dzisiaj wystarczy przesłuchać Inspiracje, z trudem zasłyszaną nazwę przenieść do wyszukiwarki i obejrzeć kilka teledysków na YouTube. Technika przoduje, więc skuteczność siły przekazu również wzrasta. Dlatego niekoniecznie trzeba zaliczyć jakiś jam i soczystą piątką przekazać swój szacunek bboyom lub bezcelowo zabłądzić na dworcu, żeby z natarczywością dziecka podziwiać najpiękniejsze wholecary. Powyższe obrazki znajdziesz właśnie w teledyskach, wzbogacone ekspozycją najbardziej klasycznych płyt winylowych. Dla niejednych migawka z ekspozycją jest bezpośrednią imitacją przesłuchanych produkcji. Chyba obwołam się największym fanatykiem Wu-Tang, ponieważ odtworzyłem tysiąc razy teledysk do New Wu z przedostatniej płyty Raekwona. A też chciałbym być poważany.
Nikt już nie pragnie być rzeczoznawcą, ponieważ każdy nim pozostał. Szkoda, gdyż na wzór realizacji marzeń z dzieciństwa - gdzie każdy marzył zostać piłkarzem. Wyrazy współczucia. Portale społecznościowe świszczą od uwypuklania faworyzowanych formacji. Czyżby był to środek na kompleksy, metoda dowartościowania lub rodzaj podrywu? Bo nie wytłumaczymy inaczej nikłej sprzedaży płyt rzekomo najpopularniejszych wykonawców. Niby rywalizacja w znawstwie osiągnęła meritum, a zeszłoroczny koncert Public Enemy w Polsce promieniował pustkami. Oczywiście w porównaniu do niegdysiejszych koncertów Grammatika ze Stodoły, znanych chociażby z teledysku do Friko. Niesłychane? Przecież polska kultura hip-hop dopiero raczkowała i nie mogliśmy mieć oszałamiającej liczby przemądrzałych znawców. Teoretycznie. Odzwierciedlenie ich jakości wszakże nabrzmiewa bez zbędnych spekulacji.
Masowe wchłanianie wszystkiego bez namysłu jest kolejną bolączką sympatyków muzyki. Sama Ameryka zrodziła zbyt wystarczającą ilość zespołów, żeby w każdym polskim mieście nie znalazło się po jednym ulubionym na statystycznego słuchacza, różniącym się od reszty. Dlaczego więc buduje się kaplice takim zespołom jak Dilated Peoples oraz CunninLynguists i składa się modły do takich ludzi jak Black Milk, Statik Selektah, 9th Wonder, Termanology? Jestem w podobnym potrzasku, toteż momentalnie współczuję prawdziwie obłąkanym fanatykom, którzy powyższe marki mają wytatuowane na plecach i wchłonęli każdy element biograficznej układanki, włącznie z nieodnotowanymi. Ależ skończmy już z wybrzydzaniem. Przynajmniej na zapomniane przez większość legendarne zespoły jest zmniejszony popyt i grywają koncerty za paczkę papierosów. Przytłaczające, jednak ku naszej uciesze korzystne.
Kiedy brak własnego zdania zaczyna już dotkliwie przeszkadzać, doskonałą zasłoną dymną okazuje się pojęcie złotej ery. Podpatrzona u pobratymców alternatywa od przekomarzania się na ulubione albumy z rówieśnikami, w celu zaoszczędzenia rozwiązłości dialogu. Niezmienne pozostaje tylko najwybitniejsze osiągnięcie pożądanej ery – klasyczny A Long Hot Summer. Posiadają wybitnie zakrojoną wyobraźnie muzyczną. Dla odmiany ubóstwiają odsłuchiwanie aranżacji z powiewem rześkiego funku i ciepłego soulu. Gdybyś miał okazję na rozpoznanie, poproś o wyrażenie opinii na temat świetnego tytułu Commona - Electric Circus. Większość tych winowajców uzna tę produkcję za wyraźny strzał samobójczy w dyskografię pana Lynn.
Połowa z nich nagle zaczęła się fascynować Nowym Jorkiem. Planują podróż, zamieszkanie i spokojną wegetację w pestce Wielkiego Jabłka. A przynajmniej zamierzają zrealizować zakup monochromatycznego posteru z Empire State Building. Chcieliby własnymi płucami zaznać zapachu kolebki. Nieistotne, że nie opanowali jeszcze podziału miasta na dzielnice i dzielnic na dzielnice. Urzędowy, wszak skomplikowany wymysł. Ale na ich widok drapania się po głowie podejrzewam, że Greenpoint jest zagadkową częścią formalności w staraniach o wizę.
Odkrywanie upodobań jest przyjemne, lecz szperanie za publikacjami już poddane hibernacji. Globalny rozwój Internetu wykarczował wszelkie objawy rozsądku. Wystarczy założyć konto na Last.Fm, żeby stwarzać pozory wszechwiedzącego. Konfrontacje w cztery oczy obejść przytakiwaniem, lecz skoro często są sprowadzane do rozmów na komunikatorze, należy zaskoczyć przeciwnika i po prostu się zalogować. Mechanizm działania jest porównywalny praktycznie do prototypów krążącej nad ziemią satelity – potrafi poruszać się samoczynnie. Przekaz również metaforycznie sięga gwiazd – niczym Tarrot przepowiada potencjalne gusta. Nie kupujmy płyt, nie molestujmy poligrafii, nie wychodźmy z domu i nie rozmawiajmy. Pstryknijmy sobie jedynie w stronę zaaferowanego gościa z tacą.
Podsłuchałem kiedyś jak pewien młodzieniaszek manifestował radośnie kupno Ego Tripa. Bez cienia pokory zapewniał, że Książka o rapie jest najrozsądniejszym źródłem wiedzy, chociaż podkreślał, że dopiero zaczyna obcowanie z kulturą hip-hop, lecz poprzez codzienne zagłębianie się w lekturze zmieni światopogląd. Przydałaby się odrzucona pokora, bowiem zamaskowałaby jego ułomność. Ego Trip jest zbudowany na specyficznym poczuciu humoru i nietuzinkowych statystykach, pozbawionych głębszych wyjaśnień. Jeszcze nie słyszałem, żeby nikłym poziomem wiedzy przeniósł się ktokolwiek do przyszłości. Młokos nie rozumiał prawdopodobnie niczego, ponieważ ilość nazwisk zawarta w książce przysporzy problemów niejednemu aktywiście z długoletnim stażem. Oby zmądrzał na starość. Chociaż częściowo.
Do pozostałych sposobów zdobywania wiedzy należy bezoporna ufność do opiniotwórczych, niezależnych portali. Wszakże wyplewiły z obiegu szanowaną prasę jak The Source lub Ślizg, pomniejszyły sprzedajność Machiny i przeprofilowały działalność MTV do pewnego stopnia, ale czy wpłynęły bezpośrednio na atrakcyjność adresata? Odnoszę niezadowalające wrażenie, że medialna ewolucja poszła inną drogą niźli człowiek według Darwina. Prawidłową drogą!
Karykaturalna sytuacja, w którą chętnie wpasowałbym sparafrazowane przysłowie piłkarskie, zasłyszane kiedyś od pewnego skorumpowanego szkoleniowca piłkarskiego. Finalnie brzmi mniej więcej: powiedz proszę, czego słuchasz, a niezwłocznie powiem, jaki portal czytasz. Wskazana postawa, w połączeniu z powierzchownością i popełnianymi niedopatrzeniami, złożona również z wcześniej analizowanych czynników, ostatecznie tworzy przekrój portretu polskiego słuchacza, czyli prototyp kukły zszywanej z powszechnie panujących trendów. A jedyną prawdziwością jej poglądów jest domena eksperymentu - prawdziwe skutki uboczne. Jeru The Damaja jest obiecującym raperem i świetlana przyszłość przed nim, J Dilla jeszcze kiedyś zagra w Polsce, a Keith Murray jest wybitnym artystą, ponieważ dostrzegł go O.S.T.R. Przecież nawet pod presją żaden satyryk nie wymyśliłby tych tekstów z domieszką sarkazmu, codziennie padających od niechcenia w polskich dyskusjach.
Początki z eksploatowaniem kultury hip-hop były przepiękne ze względu na niedostępność. Nigdy nie zapomnę niespotykanych uniesień, które towarzyszyły przy każdej sposobności. Poniekąd współczuję młodszym stażem, ponieważ zmuszeni są do pójścia drogą na skróty, zupełnie nieświadomi korzyści, płynących z przyjemności odkrywania na własną rękę. Narzekaliśmy na stereotypowy wizerunek, który uległ znacznej poprawie, a wciąż narzekamy. Po prostu sprawy nabrały kuriozalnego obrotu, gdyż rozpleniła się wyłącznie epidemia mody. Dzisiaj nasza kultura jest wszędobylska, lecz nieprawidłowo i szkodliwie interpretowana.
Dopiero od niedawna zacząłem sukcesywnie poszerzać muzyczne horyzonty. Zastanawiające, czy za sprawą potrzeby naturalnego rozwoju, czy poprzez impuls ucieczki przed fatum chorobliwej jednomyślności. Nie jestem jednak ekspertem odgrywanym przez większość. Penetruję wywiady w celu uzyskania największej ilości informacji. Pozostaję ufnym wobec recenzji i rekomendacji, a premiery sprawdzam wyłącznie od najukochańszych artystów. Toteż każdy przesłuchany przeze mnie utwór w życiu ma charakter nostalgiczny oraz zawiera przepiękne wspomnienie doń przypisane. Zlepek życia, więc nie mówmy o generalizowaniu. Chętnie słucham osób, które posiadają encyklopedyczną wiedzę i żywiołowe dyskusje z nimi nazywam istotnie korepetycjami. Szczególnie, gdy wygłaszają swoje jednostronne monologi. Jestem uzbrojony w odwagę i bez cienia krępacji uzmysławiam, że są dla mnie autorytetem oraz przekazuję im szczery szacunek, ponieważ właśnie szacunek jest najbardziej budulcową tkanką tej wspaniałomyślnej kultury oraz największym źródłem miłości, kierowanej do niej.
Odwdzięczam się pięknym za nadobne z nawiązką, lecz altruistyczne zapędy skłaniają mnie do zawrócenia w zupełnie przeciwległym kierunku. Otwieram się przed przyjaciółmi i ludźmi z pozytywną energią w naczyniach krwionośnych. Przekazuję im wiedzę, wspieram solucją i wspomagam doświadczeniem. Nawet podczas sezonu ogórkowego nie zamierzam odpocząć. Oczywiście na miarę możliwości. Natomiast w rozmowach z pozostałymi ludźmi, w których dostrzegłem nicość, odgrywam scenę z zabłąkanym niemową i zmniejszam szansę na dialog. Zazwyczaj są zarozumiałymi egocentrykami, którzy pozapominali o poważaniu, asertywności i pokorze. Wszakże The Taeacha wspominał, że posiadaną wiedzą należy wszystkich wokół wykarmić, lecz w tym wypadku spójrzmy dalekosiężnie. Zdobyta wiedza w ich świadomości uległaby zmarnowaniu niczym pieniądz z chybionej filantropii. Przepraszam panie KRS-One, ale właściwie nie każdy zasługuje na przynależność do kultury hip-hop. Przepraszam.
Przeczytaj Zatruta Osobowość: Prolog
Przeczytaj Zatruta Osobowość: Prolog
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz