4 września 2011

Prawdziwy hip-hop jak Das EFX

Stwierdziwszy z grubsza, funkcjonalność kultury hip-hop w polskiej świadomości plasuje się na nienagannej pozycji. Opryskliwa młodzież już w podstawówkach rozpoznaje charakterystyczne pokrzykiwania Jamesa Browna, nieśmiałe chłoptasie na dyskotekach gimnazjalnych zdobywają swoje pierwsze dziewczęta wychodząc z koła, a w liceum sprawnie łączą wszystko w jedną całość, bazgrząc na przedostatniej kartce brulionu zamiast słuchania nudnego zrzędzenia niedorozwiniętych polonistek. Niestety na najbardziej legendarną postać ze społeczności kultury hip-hop, często bez jakichkolwiek prawidłowych uzasadnień, typują Tony’ego Hawka lub Michael’a Jordana. Przynajmniej zażegnano już bolączkę, dotyczącą różnic pomiędzy rapem, a hip-hopem… Alleluja!

Splamiona błotem z cudzych podeszew historia Polski, wykształciła w naszych głowach pewną sposobność. Zaspokojone potrzeby zastępujemy nowszymi, pożądanymi bardziej. Ubodzy Kowalscy! W gąszczach bólu poznaliśmy esencję kultury hip-hop, a teraz usilnie pragniemy odszukać jej prawdziwą odsłonę… Prawdziwy hip-hop… Prawdziwy…


Prawdziwa zagwozdka, która trapi mnie codziennie, nie mniej niż alergiczna astma. Kiedy przemierzam deptaki w wyblakłych łachmanach, opinia publiczna uznaje mnie zapewne za przyrodniego brata Waldemara Kiepskiego. Żadnej niewieście przecież tym nie zaimponuję! Preferuję również połyskliwe, ledwie widoczne strzyżenie jak mój rzekomy brat, więc w jakimś tam stopniu dbam o swój wygląd zewnętrzny. Śmieszą mnie hipokryci, którzy zapewniają o biedniejszym pochodzeniu niż indyjskie przedmieścia, a hipoteka ich skarpetek jest większa niż połowa mojej garderoby. Najczęściej oni wpajają nam snobistyczną naturę i oczerniają, bo nie inwestujemy w szafę, lecz w półki. Płyty jednak nie wyrosną po deszczu, gratis z grzybami. Skąpstwo, zgorzkniałość czy ciąg wyrzeczeń?

Kiedyś potrafiliśmy się składać na benzynę i objeździć całą metropolię za różnymi miejscówkami z płytami. Dzisiaj przyszedł niemały zastój, który jeszcze przegonimy – zapewniam – natarciem na Europę. Przeważnie okazywało się, że znajdowaliśmy unikatowe perełki w takich miejscach, których nigdy nie wskazałbym na mapie z własnej nieprzymuszonej woli. Spytałby uważny, jakich? Nie zdradzę techniki, indywidualna kwestia. Natomiast koniecznie za pazuchą musisz znaleźć miejsce na zieloną mrożoną herbatkę, w zestawie z najtańszą serowo-cebulową bagietką. Najlepiej smakuje w porze obiadowej, gdzie leniwie strącasz okruszki z torby pełnej płyt. Kwintesencja.

Przybliżmy wycieczki koncertowo-festiwalowe. Przeprawa przez pół Polski za idolami, możliwość oględzin ważnych miejsc i ciekawych zabytków, na które nigdy nie skusiłbyś się, bo osiedlowa ławka jest skądinąd wygodniejsza. Wojaże nieobfite w cyfrowe pamiątki, ponieważ nikt z pępowiny nie wyssał talentu fotogenicznego. Przy korzystnym kaprysie humorzastej ochrony lub przy dobrych wiatrach, powrócisz jedynie z podpisaną płytą, która już zżółkła, trzymana przez całą drogę w dłoniach. Jednak każdy radosny uśmiech lub każdy pamiętliwy moment są dowodami, których nigdy nie zlikwidujesz. Obiektywem również nie obejmiesz, zapomnij. Wspomnienia.

Ubóstwiam rozmowy. Czasami dla zachowania odpowiedniego taktu albo dla lepszego samopoczucia. Zdarzy się zapał, nawet często, na rozmowy nocą lub późnym wieczorem. Uwielbiam też różnorodność w dyskusjach i długi, szczery dialog. Z każdej zaś, nawet z pogawędki w drzwiach z wyruszającym do pracy sąsiadem, wyciągam jakiekolwiek wnioski i refleksje, a przede wszystkim inspiracje.

Ciągła abstynencja od używek w imię sprzymierzonych wartości, powierzanie ufności autorytetom, środkowy palec wrogom i ślad pięści na blacie w sukurs niewiernym, zawistnym sukinsynom. Niewyjściowy ubiór, przejechane pół kraju Fiatem Cinquecento, przeterminowana bułka na obiad oraz kilkugodzinna debata na temat palca w odbycie. Definiuję powyższym swój prawdziwy hip-hop! Najprawdziwszy hip-hop… Najprawdziwszy… Nawet żadna Erykah Badu nie wyperswaduje tego z mojej głowy, swoją drogą genialnym, Love Of My Life!

2 komentarze:

  1. Mam podobnie jeśli chodzi o zapełnianie półek a nie szafy, tylko ciągle zastanawiam się co wybrać cedeki czy winyle, a może jeszcze kasety...
    Masz zajebiście dużo treści w wersach, chciałbym mieć tyle, pozdro.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję (choć to trochę na wyrost)! Zawsze mam wrażenie właśnie, że pominąłem coś ważnego, mimo wszystko :)

    Sprawa płyt to już osobna i obszerna przy tym dyskusja. Latami rozmyślałem nad tym, czy kompakty, czy jednak winyle. Doszedłem do wniosku, że trzeba wchłaniać wszystko jak leci, nośnik to jednak nośnik!

    OdpowiedzUsuń

Rzuć okiem na najpopularniejsze wpisy...

...jeśli jeszcze nie widziałeś pozostałych!